Kto szuka swojego miejsca i celu w życiu? Ręka w górę!
Jestem pierwsza :) U mnie zmiany - właśnie rzuciłam pracę. Wiele razy słyszałam mądre rady w stylu: "Nie czujesz tego? Zostaw to!", "Jesteś nieszczęśliwa? Zmień coś w swoim życiu!", "Źle się czujesz ze swoim tyłkiem? Rusz się do cholery!". No to mnie poniosło...ale od początku.
Dokładnie cztery miesiące temu zostawiłam swoją pracę - mało ambitną, bardzo słabo płatną, ale za to spokojną, związaną poniekąd z moimi zainteresowaniami. Kurczę naprawdę polubiłam tę robotę, tylko jak wyżyć za niecałe 1000 zł miesięcznie? Kiedy tylko koleżanka dała mi znać, że w miejscu, gdzie pracuje szukają kogoś - najlepiej dziewczyna, niekoniecznie z doświadczeniem, ma być sympatyczna, z poczuciem humoru i inteligentna (kolejność przypadkowa), a zarobi prawie dwa razy tyle co ja w poprzedniej pracy - przez chwilę się zastanowiłam i wysłałam CV. Potem telefon, rozmowa kwalifikacyjna i tego samego dnia odpowiedź, że dostałam tę pracę (w dniu urodzin, przypadek? :)). Pierwsze dni w pracy - Matko! Co ja tu robię?! Wcale nie jest tak fajnie i kolorowo. Branża informatyczna, kilkunastu programistów, wszyscy o rok/dwa młodsi, których trzeba ogarnąć, tylko, że najpierw trzeba ogarnąć siebie w nowej sytuacji. Co gorsze, kierownik wrzucił mnie na głęboką wodę - duży projekt, współpraca bezpośrednio z Warszawą, codzienne spotkania, wideokonferencje, rozmowy i język informatyków, których kompletnie nie rozumiałam...byłam przerażona. Moja praca generalnie polegała na zarządzaniu danym zespołem, wspieraniu, organizowaniu im pracy, pilnowaniu, żeby wszystko szło zgodnie z dokumentacją projektową, terminami, standardami, żeby atmosfera była jak najlepsza, a jakość tego, co chłopaki tworzą była jak najwyższa + tysiąc pięćset innych rzeczy. Zaczynałam od zera, bez żadnej wiedzy na ten temat, było mi bardzo trudno wdrożyć się to wszystko, a do pracy przez pierwsze dwa miesiące chodziłam z bólem brzucha... Mój chłopak otrzymał w prezencie znerwicowaną i zmartwioną dziewczynę.
To, czego jeszcze o mnie nie wiecie - podejrzewam u siebie tzw. "kompleks niższości", mam wielki problem w pewnością siebie, zero wiary we własne możliwości. Przez pewien czas byłam bliska depresji, zamartwiałam się do tego stopnia że zachorowałam na bezsenność, trwało to kilka miesięcy, czasami przez tydzień nie zmrużyłam oka... Teraz przeczytajcie poprzedni akapit jeszcze raz - to było dla mnie ogromne wyzwanie i do tej pory dziwie się sama sobie, jakim cudem do ciężkiej cholery odważyłam się pójść do tej pracy?
Przez pierwsze 3 dni pracy schudłam 2 kg. Okropnie się stresowałam... Z czasem było troszkę lepiej, udało mi się złapać fajny kontakt z chłopakami, atmosfera między nami była naprawdę super. Podszkoliłam się w temacie programowania, testowanie aplikacji nie było już takie straszne, cały czas jednak pracowałam z Warszawą, z programistami z wieloletnim, często zagranicznym doświadczeniem, więc nie było taryfy ulgowej. Często też przynosiłam pracę do domu, bo obowiązków było bardzo dużo. Przez cały czas czułam, że to nie dla mnie. Co prawda miałam z tego satysfakcję, bo praca sama w sobie była ambitna i trudna, a fakt faktem - dawałam radę. Często jednak myślałam o tym, żeby zrezygnować, że ten stres kiedyś mnie "zje". W zasadzie nie wiem jeszcze, co chcę i będę robić w życiu, ale wiem, że to nie było to. Kilka dni temu złożyłam wypowiedzenie. Prezes próbował swoich sił i namawiał mnie, żebym została, ale podjęłam decyzję i trzymam się tego. Ostatnie 5 dni w pracy... Było mi okropnie smutno, bo aż żal zostawiać tak wspaniałą ekipę... Ktoś rzucił hasło " impreza pożegnalna", więc ostatniego dnia wszyscy zostali po pracy, żeby świętować nie odejście, ale tę naszą wspólną przygodę i tym samym doprowadzić mnie do płaczu, bo byłam smutna, wzruszona i szczęśliwa jednocześnie. Po powrocie do domu otrzymałam jeszcze kilka wiadomości, w których zapewniano mnie, że będą mnie zabierać na "firmowe piwo", że w razie problemów mogę dzwonić, że było świetnie, że komuś szkoda, komuś innemu smutno... Co więcej Kierownik zapewnia, że w każdej chwili mogę wrócić, jeśli tylko zmienię zdanie, tylko czy jest sens? Chcę Wam pokazać jedną z wiadomości, jaką otrzymałam.
"Pisze tu, bo jakoś tak nie było okazji by spokojnie i szczerze porozmawiać dziś... (Też się krępowałem trochę, by z siebie wykrztusić pewne rzeczy :) )
Na początku muszę stwierdzić, że... Okropnie mi smutno po dzisiejszym dniu. Naprawdę. Traktowałem Cię jak takiego dobrego ducha naszego biura, który zawsze się uśmiechnie, powie dobre słowo :) Nigdy nie zapomnę, jak wyciągnęłaś mnie z tej beznadziejnej sytuacji gdy byłem odseparowany od reszty zespołu, jak mogłem wtedy na Ciebie liczyć. Wiem, że może się to wydawać czymś niewielkim, jednak dla mnie to było naprawdę ważne. Jestem Ci za to dozgonnie wdzięczny :)
Praca z Tobą to była naprawdę czysta przyjemność i nie minę się z prawdą jeśli powiem, że dla mnie nasze biuro już nigdy nie będzie takie samo, jak dotąd.
Mam nadzieję, że mimo iż zawodowo pójdziemy inną drogą, to mimo wszystko pozostaniemy jakoś w kontakcie, nie tylko w ramach "imprez firmowych", ale także tak prywatnie :)
Jeszcze raz dzięki! :)"
Chyba ten cały mój trud jednak się opłacił i choćby w małym stopniu udało mi się spełnić najważniejszą rolę w mojej pracy. Zresztą poza pracą też zawsze powtarzałam, że ludzie są najważniejsi. Jakie z tego wnioski? Przede wszystkim jestem z siebie dumna, że dałam radę! i wytrzymałam tak długo. Przeskoczyłam samą siebie 10x! Po drugie, ludzie są najważniejsi i koniec kropka. Uwierzcie, kiedy dostaje się takie wiadomości, dostaje się jednocześnie skrzydeł :) Po trzecie każda decyzja, którą kiedyś podjęłam była dobra w swoim czasie, tak samo, jak ta jest dobra teraz. Jestem mega wdzięczna za tę przygodę, za nowe znajomości i doświadczenia. Powiedzcie mi, czy Waszym zdaniem w dzisiejszych czasach pieniądze są na tyle ważne, żeby robić coś, czego kompletnie nie czujemy, co nie przynosi satysfakcji? Wiem, że są ludzie, którzy ciężko harują na każdą złotówkę, są też tacy, którzy miesiącami szukają pracy. Z drugiej strony mamy tylko jedno życie, wszystko jest kwestią priorytetów i własnego ryzyka. Ktoś z Was przeżył podobną historię?